poniedziałek, 9 listopada 2009

Niestety du..a blada z MPKK

Krótka, lakoniczna informacja.
Po tym jak zostałem poinformowany o "bezprawiu" zostałem skarcony przez informatora i poinformowany, że jednak wszystko z uchwałą było Ok, znaczy to ni mniej ni więcej, że MPKK w Zgorzelcu szlag jasny trafił.
Pojawia się jednak światełko w tunelu, ale nic więcej nie powiem, bo mogę zapeszyć. Niemniej argument, że szkoda pieniędzy na organizację MPKK nijak do mnie nie przemawia.

Ps. Mówienie przez nowego Prezesa, że nie warto robić imprezy dla kilkunastu osób uwłacza całej idei imprezy bo:
1. samych uczestników było ponad 100;
2. organizatorów blisko 40 osób;
3. kibiców na trybunach ok 200 dziennie, a wdniu finałów ok.800.

Sami oceńcie...

czwartek, 5 listopada 2009

Władza po nowemu

Dni temu już dwa będzie jak odbyło się pierwsze chyba zebranie KK od czasu wyborów. Udałem się na nie z myślą, że jako ten bardziej doświadczony zadam kilka nurtujących mnie pytań oraz, że spotkanie będzie prowadzone zgodnie z obowiązującymi zasadami. Och, jakże naiwny byłem kiedy tak myślałem. No ale do rzeczy. "Nowy" prezes mając bardzo słaby głos, jak na emerytowanego żołnierza, nie mógł poradzić sobie z powitaniem, gdyż gawiedź zebrana w auli skutecznie go zagłuszała i gdyby nie pomoc kogoś z sali (moja zresztą, mimo, że w wojsku byłem tylko kapralem, ale głos pozostał), to zebranie pewnie jeszcze przez chwilę nie mogłoby się rozpocząć. Za tę formę pomocy zostałem zresztą upomniany przez kolegę, z którym zasiadaliśmy wcześniej w zarządzie KK i jako że jestem kulturalny przeprosiłem i obiecałem więcej się nie wychylać z pomocą nowo wybranemu zarządowi.
Tak więc zebranie ruszyło. I co? Ano nic. Na początek "nowa władza" przygotowała nam od razu deser. A gdzie pytam pierwsze i drugie danie? Jaki deser, ano taki w postaci samych dobrych rzeczy, które już w te trzy tygodnie rządzenia udało im się zrobić. I jakie były tego konsekwencje? Takie, że w oczekiwaniu na "ochy" i "achy" znalazła się cholerna zakała zebrania (tu mowa o mnie), która zaczęła zadawać strasznie niewygodne i co gorsza dla niektórych zupełnie niezrozumiałe pytania - bo tylko tak rozumiem brak odpowiedzi na nie do dzisiaj. No i zaczęło się wzajemne przepychanie, co ja chcę rozwinąć temat, który zarzuca nam "władza", to jestem zaraz przez "nią" torpedowany sakramentalnym: "później o tym porozmawiamy". I tak działo się mniej więcej przez 3/4 farsy pod dźwięcznym tytułem "Zebranie KK". Zarząd przyszedł na to coś z jednym nastawieniem - ogłosić rezygnację z organizacji Mistrzostw Polski Klubów Kibica w Koszykówce, ale żeby mieć czyste sumienie i móc spoglądać sobie co rano w lustro mówiąc - aleśmy ich wy...ali - zadecydowali, że to zebrane pospólstwo przegłosuje tę ich decyzję i będzie po kłopocie. No ale jak już wspomniałem wcześniej, znalazła się cholerna zakała zebrania (mowa o mnie) i spierdzieliła trochę plany. Może nie wstrzymała głosowania, które i tak wg moich myśli okazało się później całkowicie bezprawnym, ale dała co niektórym do myślenia - kto ma rację? Czy "nowa miłościwie nam panująca władzunia", czy może ten cholerny krzykacz Bajda, który zdaniem wielu szumi, bo nie może pogodzić się z tym, że sam podał się do dymisji i co gorsza otrzymał ze swoim ustępującym zarządem, oprócz absolutorium gromkie brawa w podziękowaniu za pracę na rzecz KK. W tym momencie ręce się władzuni zatrzęsły, bo co to będzie jeżeli pospólstwo zechce igrzysk? Zapanował wśród władzuni blady strach, który można było wyczytać z ich jakże rozbieganych po całej sali oczętach. Jednych znużonych, innych przepitych, ale mimo wszystko w tym momencie przerażonych. I co? Napięcie rosło i już miało wybuchnąć, ale pomysłowy przewodniczący, który również musiał odczuwać to ciśnienie, aby nie eksplodować rzucił na początku głosowania pytanie, które jak się później okazało było lekiem na obniżenie tego napiętego do granic wytrzymałości balonu - kto jest przeciw organizacji mistrzostw?( Tak, tak, nie było ogólnie przyjętego kto jest Za, kto przeciw, a kto się wstrzymał, ale widocznie nowa władza zmienia reguły głosowań) O jakże byłem naiwny idąc na to spotkanie. W miarę liczonych głosów przez trzech popleczników "nowego zarządu" zauważyć można było cud. Otóż na twarzach "nowego" powoli, ale bardzo wyraźnie zaczęły rysować się zmarszczki do złudzenia przypominające uśmiech. Lek zadziałał - ciśnienie spadło! I już prawie można było przejść do następnego punktu, a tu jak filip z konopi wyrwał się znowu ten cholerny Bajda i gromkim głosem rzucił w kierunku Sekretarza, który sporządzał protokół z tej farsy - "żądam unieważnienia tego głosowania, gdyż jest ono bezprawne i proszę to ująć w protokole!!!" Nie wiem do dzisiaj, czy jest to ujęte, ale zażądałem na wszelki wypadek kopii protokołu i uchwały władzy o odwołaniu MPKK. W wyniku zamieszania, którego byłem autorem władzunia pospiesznie dążyła do zakończenia spotkania, bo pospólstwo znużone przepychankami zaczęło bezceremonialnie opuszczać pole bitwy. I jakież było moje zdziwienie, kiedy wreszcie władza ogłosiła wolne wnioski, a ja miałem nadzieję na rozwinięcie swych skrzydeł, a tu klops. Odezwał się jeden z bardziej wytrwałych członków KK wygłaszając swoją opinię nt. tej całej komedii, której byliśmy świadkami, parę osób wtórowało mu wzajemnie się przekrzykując i aby przerwać dalsze jątrzenie ran przewodniczący ogłosił koniec zebrania. Zaraz, zaraz - myślę - jaki koniec? A ja? Ale nikt mnie już nie słuchał, bo nastąpiło pospolite ruszenie - w kierunku drzwi. O nie! - pomyślałem - tak mnie jeszcze nikt nie olał i nie pozostawię tego bez echa. Wyszedłem z sali żegnając się wcześniej uściskiem dłoni z nowo wybranym prezesem. Jednak forma i sposób rezygnacji z organizacji MPKK pozostawiała wg mnie wiele do życzenia dlatego podjąłem decyzję, że sprawdzę to następnego dnia, gdyż pora była słuszna (20.15), a ja będąc kulturalnym nie zwykłem wydzwaniać do większości ludzi o takiej godzinie. Następnego dnia, tuż po odwiezieniu dziecka do szkoły, rozsiadłem się wygodnie na fotelu swego busa i wykręciłem numer. Pii, pii, pii jest sygnał...halo - odezwał się w słuchawce znajomy głos pracownika Starostwa - witam Panie Krzysztofie. Tak to mówił Pan Bogdan, który w powiecie zajmuje się stowarzyszeniami. - Co się stało? - zapytał. Ja przedstawiłem całą sytuację z dnia poprzedniego, a On mi na to, że to normalne złamanie prawa jest i że wszystko co było ogłoszone na tym zebraniu (uchwała i głosowanie) jest nieważne. Ale ulga. Rozpłynąłem się jak żółtko ze świeżo wbitego na patelnię jajka. Jednak jest jakaś nadzieja na MPKK. I podsumowując - byłem naiwny, bo liczyłem na więcej od władzy, ale na kolejne zebranie znowu się przygotuję i znów mnie okrzykną niezadowolonym pieniaczem żałującym, że odszedł od władzy...

wtorek, 13 października 2009

Czy to koniec władzy?

W dniu wczorajszym stało się to, co (zadaniem mojej żony) powinno się stać już dawno. Zarząd KK, któremu miałem zaszczyt przewodniczyć podał się do dymisji. Skończył się pewien etap w moim życiu i co ciekawe - nie żałuję tej decyzji.
W tytule napisałem pytająco czy to koniec władzy? Nie, to nie koniec. Nie koniec, bo nigdy nie było początku. Początku władzy. Był natomiast początek ogromnej pracy, jaką należało wykonać na rzecz klubu kibica, bo po naszych poprzednikach przejęliśmy KK TUR w takim stanie formalno-prawnym, że żal mi mojego bloga, aby to opisywać. Zresztą przyzwoitość nakazuje mi milczeć w tym temacie, bo zostało to wyjaśnione w gronie, jakiemu się te wyjaśnienia należały.
Jak wspomniałem w swoim wczorajszym sprawozdaniu wykonaliśmy szereg prac na rzecz KK i co mnie najbardziej zaskoczyło, to to, że po odczytaniu sprawozdania aula wypełniła się oklaskami. Jak mnie pamięć nie myli były to pierwsze oklaski w historii klubu kibica po sprawozdaniu z działalności Zarządu. Czyli było warto.
Było warto, bo praca na rzecz KK pozwoliła mnie i moim kolegom zebrać szereg nowych doświadczeń.
Było warto, bo dzięki tej pracy mogłem przekonać się kto tak na prawdę jest osobą godną miana członka KK TUR, a kto jest tylko pieniaczem i szczęśliwym posiadaczem karnetu.
Było warto, bo słowa : "dziękuję, byłeś świetnym prezesem" - usłyszane w kuluarach tuż po zebraniu były odzwierciedleniem tego, że zrobiłem ze swoimi kolegami wiele dobrych rzeczy, które nie zostały niezauważone.
Było warto, bo prace i decyzje podejmowane przeze mnie pozwoliły mi dostrzec, że pod moim własnym nosem (w zarządzie) rośnie w siłę opozycja, która chciała zostać GTW. I została. I dobrze im tak.
I od razu po przejęciu "władzy" przez GTW jeden z jej członków pokazał, kto tu tera rządzi. Na pytanie o to czy GTW podejmie się organizacji Mistrzostw Polski Klubów Kibica w koszykówce mój główny opozycjonista w "moim" zarządzie zaindorzył się okrutnie i rzucił gromkim głosem, że nie odpowie teraz, bo my (wg niego chyba plebs) tak chcemy.
I tylko żal mi tych, którzy do GTW dołączyli zupełnie nieświadomie i jeszcze nie wiedzą, że są jedynie tzw. zapchajdziurami", od których nikt niczego nie będzie wymagał, poza nie przeszkadzaniem w podejmowaniu jedynie "słusznych" decyzji.
Żal mi również tego, że od tej pory to będzie równia pochyła dla tego klubu, bo nie sądzę, że będzie się w nim działo coś więcej niż organizowanie wyjazdów na mecze i to też nie potrwa wiecznie. Ale o tym GTW musi przekonać się na własnej skórze.
Niemniej życzę GTW wszystkiego najlepszego, aby i oni otrzymywali ze strony członków KK tyle pomocy ile my otrzymywaliśmy, aby ich rachunki telefoniczne były tak wysokie jak nasze i aby kolejny zarząd podziękował im za pracę na rzecz KK tak, jak GTW podziękowała nam. Wstyd panowie i panie, ale to o was źle świadczy już na początku Waszej pracy.

sobota, 16 maja 2009

Witam ponownie...czyli Mistrzostwa Polski Kibiców

Mój jedyny jak dotąd obserwator pewnie mnie już olał, ale cóż i Jemu należą się przeprosiny. Tak więc przepraszam za moją absencję na blogu, ale ten ostatni czas poświęciłem głównie na organizację Mistrzostw Polski Klubów Kibica w koszykówce. Odbyły się one w dniach 24-26 kwietnia 2009 i jak się okazało były one dla nas (KK TUR) bardzo szczęśliwe, bo udało nam się obronić zdobyty przed rokiem tytuł MP. Same mistrzostwa przebiegały bardzo sprawnie i wszystko zagrało nam tak, jak sobie to wymarzyliśmy. Może pozostało trochę niedosytu, bo słabo dopisali nasi sponsorzy na imprezie integracyjnej, ale nie przeszkodziło to jednak nam uczestnikom MP na wzajemną integrację. Sam jestem zdumiony, że wspólnie z dwoma kolegami (Mariusz Koliński i Robert Żołdak) udało nam się zorganizować imprezę rangi mistrzowskiej i niemal wszystko zagrało. Celowo napisałem o dwóch kolegach i swojej osobie jako głównych organizatorach, bo to my przez ok.6 m-cy robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby te MP mogły się odbyć. Oczywiście był z nami jeszcze Marek Morawski, ale on odpowiadał za wynik sportowy, więc jako coach spisał się na medal, złoty medal MP. Nie byłbym sobą, gdybym tutaj nie podziękował tym wszystkim, którzy zgłosili się do nas bezpośrednio przed MPKK, aby nam pomóc, bo ich pomoc bezpośrednio przed, jak i w trakcie MP była również nieoceniona i bez nich pewnie nie dalibyśmy rady. Przepraszam jeżeli kogoś nie wymienię, ale nie wiem, czy udało mi się wszystkich zapamiętać, a są to (wg listy, a nie zasług) :
Monika Parzybut, Tadeusz Parzybut, Ryszard Radzki, Robert Jóźwiak, Jerzy Rosiak, Ewa Dachowska, Andrzej Pyszny, Kamil Bremensztul, Jerzy Kowalczyk, Maciek Drohomirecki, Michał Bajda (mój syn), Tomasz Kutrowski, Piotr Morawski (Mrówa), Artur Górecki, Wojtek Stankiewicz, Marcin Koliński, Miłosz Sitkowski, Ewa Kolińska, Anita Kowalczyk, Wioleta Żołdak, Jolanta Bajda (moja żona),, Jasiu Bajda (mój drugi syn), Tomasz Krzyżanowski, Zenon Mendyk, Mateusz Kaca, Tomasz Kowalczyk, Aneta Zwolińska, Marcin Płocica, Grzegorz Bartczak, Robert Bodurka i moja skromna osoba, a najbardziej zaskoczyli mnie ludzie z poza KK, którzy sami zechcieli nam pomóc, są to Rafał Amrogowicz oraz najwierniejszy kibic Tadeusz Morawski.
I może tutaj powinienem zakończyć, ale mam nieodpartą ochotę "dowalić" wszystkim, którzy uświetnili swoją obecnością "nasze" mistrzostwa. Zdanie to proszę potraktować jako całkowitą ironię z mojej strony w kierunku członków KK TUR. Owszem było kilka osób i one czytając nie powinny być urażone, bo widziałem ich na hali i ich moje żale nie dotyczą. Przykre jest to, że po raz pierwszy mieliśmy okazję gościć na swoim terenie ekipy KK reprezentujące terytorialnie cały nasz kraj, ekipy które do pokonania miały setki kilometrów, aby się u nas pojawić i one nie zawiodły. Zawiedli szczęśliwi posiadacze karnetów normalnie zajmujący miejsca w sektorze KK. Zawsze usprawiedliwiam tych pracujących w systemie, niestety nie tym razem, bo nie znam systemu, w którym pracuje się przez 16h przez trzy kolejne dni, co uniemożliwiło przyjście na halę. Tak "kibice z KK TUR" to wy zawiedliście. Ostatnio nawet tłumaczyłem to jednemu członkowi zarządu, który uważa się za "głos ludu". Zarzucił mi on, że w reprezentacji KK zagrało może trzech członków KK więc komu oni (kibice z KK) mieli kibicować. Tak, racja tylu zagrało, bo tylu trenowało. Zainteresowanie członków KK Mistrzostwami Polski było tak duże, że aż trzech, w porywach do pięciu przychodziło na treningi, więc o czym my mówimy. Na szczęście jest w naszym mieście kilkadziesiąt osób, które lubią koszykówkę niezależnie od jej poziomu rozgrywkowego i mimo wszystko przyszły na halę oglądać nasze rozgrywki. Powiem więcej jedna z kibicek widząc niemoc rzutową drużyny AZS Koszalin weszła z trybun do ich reprezentacji, aby z nimi wspólnie zagrać, za co my organizatorzy uhonorowaliśmy Ją, wręczając Jej nagrodę na zakończenie MPKK. Poza tym jak wyglądalibyśmy my, organizatorzy, gdyby nie było w tych mistrzostwach naszej reprezentacji? Skąd pozyskalibyśmy sponsorów, w jaki sposób moglibyśmy wypromować imprezę i miasto nie startując w imprezie? Widać są to zbyt trudne do zrozumienia pytania, aby niektórzy malkontenci mogli je zrozumieć.
Podsumowując mistrzostwa powiem krótko, że były udane i sportowo, i medialnie, i mam nadzieję że również towarzysko, a zawsze w każdym stadzie znajdzie się czarna owca, która będzie robić wszystko pod górkę.

sobota, 14 lutego 2009

Światełko w tunelu, czy tylko złudzenie?

Za nami dwa mecze. Mecze których wynik na początku sezonu można było obstawiać niemalże w ciemno. Ale tak było na początku sezonu. Po wielu zawirowaniach, a w zasadzie nieprzewidzianych przed sezonem wydarzeniach doszło do załamania i formy i morale zespołu, co dało w siedmiu spotkaniach jasny obraz tego, co się w drużynie i klubie dzieje. I nagle jak grom z jasnego nieba trafia nam się "perełka". Celowo napisałem zdrobniale, bo taka jest wielkością. Mowa oczywiście o Tyus-ie Edney-u. Nie wiem dlaczego, ale na zdjęciach w necie gość wyglądał zupełnie poważnie, a wczoraj przeżyłem mały szok na jego widok. Nie mogłem uwierzyć, że ten filigranowy zawodnik ma w swoim życiorysie zapisane sukcesy na parkietach NBA, czy czołowych klubów europejskich. I jakie było moje zdziwienie, gdy ten niewielki wzrostem człowiek powoli, z dokładnością szwajcarskiego zegarka udowadniał swoją wielkość i mądrość boiskową. Z każdą minutą moje EGO mówiło mi: to nie sen, to ten gość wygrał Euroligę i teraz gra w twoim klubie. Większość z kibiców, z którymi rozmawiałem przecierała oczy ze zdumienia jak Tyus swoimi podaniami uruchamiał swoich kolegów, którzy z kolei jego podania zamieniali na punkty. Repertuar jego zagrań to istny majstersztyk. Dzisiaj z pełną odpowiedzialnością śmiem twierdzić, że takiego rozgrywającego nie miał jeszcze żaden polski klub. Rozgrywającego, który wie kiedy i jak podać, komu podać, kiedy zwolnić, a kiedy przyspieszyć akcję, a jeżeli jest możliwość i potrzeba, to potrafi spenetrować lub rzucić z dystansu. Aby określić te Jego przymioty nasuwa mi się jedno określenie "profesor". Ci wszyscy, którzy już zwalniają Turkiewicza i Adamka powinni przeczytać wywiad z Tyus-em na e-baskecie i dopiero wtedy cokolwiek mówić. Jak sam Tyus mówi, to on wie co i jak wygląda z pozycji zawodnika na boisku i to on udziela wskazówek trenerom, a oni powinni te wskazówki umieć wykorzystać do obrania właściwej taktyki. To, że nie zawsze wychodzi - cóż, trzeba dać im szansę. Wiem jak łatwo ocenia się pracę trenera patrząc na to z boku, ale sam prowadząc drużynę licealistów wiem jakie to trudne. I choćby trener układał najlepszą taktykę, którą inni trenerzy wygrywali mistrzostwa, to jeśli zespół nie będzie umiał jej zagrać, to i tak malkontenci psy na nich powieszą.
To moje przemyślenia nt. pierwszej części tytułowego pytania, czas na część drugą czyli: czy tylko złudzenie?
Mając w pamięci ostatni, przegrany mecz ze Stalówką zastanawiam się czy jest to taki mały happening, czy faktycznie coś drgnęło w zespole. W Ostrowie wszyscy przespali pierwszą kwartę, która tak naprawdę ustawiła mecz i choć Bailey zagrał rewelacyjnie, to zastanawiam się ile w tym zespole zmieni Tyus Edney? Czy te ostatno wygrane dwa mecze, to nie swego rodzaju zasłona dymna? Sądzę, że dopiero mecz z Anwilem tak naprawdę pokaże ile jest ten zespół wart po zmianach personalnych. To ten mecz da nam tak na poważnie powody do myślenia o tym, czy mamy zespół na finał, czy to tylko mżonki. Mnie jako wieloletniemu kibicowi nie wolno wręcz myśleć inaczej, niż o zwycięstwie, ale kilka ostatnich spotkań pozwoliło mi na weryfikację kierunku swoich uczuć. I co mi z tego wyszło, ano to, że najważniejsza jest RODZINA, a wszystko inne można o kant tyłka roztrzaskać. A w świetle ostatnich wydarzeń, gdzie w niespełna miesiąc pochowaliśmy naszych dwóch kolegów powiem tylko tyle: "uczmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą".

piątek, 30 stycznia 2009

180 stopni - zwrot czy temperatura głowy???

Zbaraniałem! Tak nie czytasz nic złego, to ja się przyznaję - zbaraniałem!!!
Jeszcze wczoraj pisałem o PiS-e, bo sam na własne życzenie skazałem się na informacyjną banicję dotyczącą Turowa. Miałem już serdecznie dosyć komentarzy jak to klub jest źle zarządzany, jakie dupki tam pracują, jaka panuje tam niekompetencja i brak zdecydowania, etc... I oto dzisiaj wieczorem po porażce naszych szczypiornistów zasiadam przed monitorem, czytam i oczom nie wierzę. Ci wszyscy malkontenci do wczoraj krytykujący poczynania w klubie nagle popadają w jakiś dziwny stan błogości (oby nie po trawie), w którym powoli zaczynają dostrzegać, jeszcze co prawda bardzo nikłą, ale jednak iskrę nadziei, może nie na końcowy sukces, ale na poprawę sytuacji w drużynie i na boisku. Nie wiem dlaczego, ale tak mi się zrymowało imię Tyus z dawnym Pius. I o ile ten Pius był następcą św.Piotra, to Tyus wg wielu może okazać się zbawicielem zgorzeleckiej koszykówki, oby. Dziwi mnie jednak to, w jak skrajne stany popada aktywna na forum grupa kibiców. Z ludzi, którzy ten sezon spisali już na straty, nagle jak kameleon przeobrażają się w wiernych i oddanych kibiców, którzy ani przez chwilę nie wątpili... Śmieszne to jest i żałosne, ale niestety w dobie komputerów i internetu niestety te stany będą wciąż się pogłębiać i co gorsza ci ludzie tego nie dostrzegają. Aktywiści korzystający również z innych for internetowych znają pewnie osobnika o dość ekstrawaganckiej ksywce, która zarazem mówi o stanie zaawansowania choroby u tegoż osobnika - chodzi oczywiście o nijakiego, tfu aż żal wymieniać Ge_Devilsa, tfu... Jeżeli ktokolwiek korzystający z internetu nie zna go, to powinien go poznać, aby w przyszłości ograniczyć swój czas spędzany przy komputerze. W innym przypadku prowadzi to do podobnych stanów paranoidalnych i nieprzemyślanych wypowiedzi, którymi już tylko można sobie zaszkodzić. I jak do tej pory mowa była o tytułowym zwrocie, który dokonał był się na naszym forum internetowym. Przechodząc do temperatury głowy oceniam, że te wszystkie wpisy po informacji o Tyusie są wynikiem majaków występujących wraz z wysoką temperaturą ciała. Na doprowadzenie się do ładu polecam chłodny prysznic i równie chłodną ocenę sytuacji, bo o ile nie dawaliście Turkiewiczowi kredytu zaufania, to Tyus miał go już w Brazylii. Może nie u wszystkich piszących, ale jednak.
Po tych wszystkich przemyśleniach dochodzę do wniosku, że zbaraniałem. Ktoś kiedyś powiedział mi, że internet jest skarbnicą wiedzy i ja mu uwierzyłem, ale zaglądając do tej skarbnicy w ostatnich kilku dniach zacząłem wątpić, czy zdrowe jest korzystanie z tej wiedzy. Po tylu dziwnie wykluczających się opisach dotyczących mojego ulubionego klubu zacząłem się zastanawiać na poważnie, czy to ja zbaraniałem, czy tylko osoby umieszczające te opisy chcą ze mnie zrobić idiotę? I teraz wiem. Ja zbaraniałem, bo z idiotycznych wpisów korzystałem...

czwartek, 29 stycznia 2009

PiS szuka...naiwnych???

Dzisiaj bardzo krótko, ale mam nadzieję, że treściwie. Otóż na przestrzeni ostatnich dwóch dni otrzymałem aż dwie propozycje zajęcia dobrych pozycji na listach wyborczych PiS-u. Wszystko OK, ale zastanawia mnie jak bardzo źle musi się dziać w ich strukturach, że szukają ludzi na swoje listy wyborcze. Jako przestrogę powiem wszystkim, nie odciągając ich od urn wyborczych, że stołki są już podzielone i tylko od Was zależy , czy kandydat się dostanie, czy nie. Ja powiedziałem NIE PiS-owi, Platformie, SLD i wszystkim ugrupowaniom politycznym, bo jak patrzę jak polityka niszczy to, co do tej pory było jedynym pozbawionym polityki, to szlag mnie trafia. I przy całej sympatii, bo J.M.znam wiele już lat, to powiem tyle, że jako człowiek jest dla mnie zawsze wartościowym, ale jako przedstawiciel partii niszczącej coś o kocham, już nie. Moja żona powiedziała do mnie wczoraj takie słowa: idź, zgłoś się, zajmiesz jakiś stołek, łatwiej nam będzie, bo i pensja stała i sytuacja przez 4 lata stabilna. A ja na to, że zawsze może na mnie liczyć, nawet może prosić mnie o sprzedanie się za "srebrniki", ale nigdy, ale to nigdy nie poprę PiS-u. Zawsze będę głosił poglądy słuszne i sprawiedliwe dla nas, dla społeczności Zgorzelca, która powinna być daleko od polityki, której politycy powinni mieć jeden wspólny cel: DOBRO MIESZKAŃCÓW ZGORZELCA. To hasło powinno przyświecać wszystkim, którym dobro Zgorzelca nie jest obojętne. Uważam, że Zgorzelec jest za mały aby bawić się tu w politykę. Tu należy zarządzać mądrze i z głową aby zaspokoić potrzeby mieszkańców tego miasta. Ja osobiście za pomocą tego bloga deklaruję, że jestem całkowicie anty politycznym człowiekiem, że popieram ludzi mądrych niezależnie od tego skąd są i jaką partię popierają, ale na litość boską proszę nie agitujcie mnie już więcej intratnymi propozycjami, bo nie zdzierżę, i oskarżę Was o napaść moralną.